Naprawdę miałam nadzieję że pech remontowy mnie opuścił. Niestety, gdy mam najwięcej do zrobienia dopadła mnie choroba. Paskudne grypsko osłabia mnie tak, że przez ostatnie 3 dni nie miałam nawet siły nic napisać. A post był już prawie gotowy do zamieszczenia. A tak sobie zakładałam że już w grudniu będziemy pracować nad kuchnią i uporamy się z tymi drzwiami. Na razie opóźnienie na całej linii. Od jakiegoś czasu nie robię nic innego jak malowanie. Maluję i maluję. Najpierw primer Flugera, z jednej strony, z drugiej . Schnie. Szpachluję ubytki. Szpachla schnie. Szlifuję. Maluję z obu stron emulsją Dulux’a do drewna i metalu. Schnie. Druga warstwa. Schnie. Na koniec lakier. Proste. Ale gdy ma się 6 par drzwi to zajęcie bardzo czasochłonne. O framugach już nie wspomnę! Mój mąż mówi: kochanie malowanie to sama przyjemność! Ma rację! Gorsze było to szlifowanie i opalanie. Oj tak. Ale jakoś nie czuję żeby była to przyjemność. Mała retrospekcja. Nie mogę uwierzyć że to tak długo trwa! Na samym początku, czyli listopad 2008: Styczeń 2009 (nowe tynki):
Wszechogarniający bałagan! Luty 2009, wreszcie coś zaczęło się dziać:
A tak drzwi wyglądały w sierpniu:
No i wreszcie teraz:
No i klamka na żywo:
A tak na marginesie to pierwszy raz choruję w nowym łóżku 🙂
Choruję
925
previous post