Moja majówka w starym ogrodzie

by Kasia Bobocińska

Zapraszam do mojego zaczarowanego ogrodu. Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia. Jak pisałam we wpisie MAGICZNE STARE OGRODY, w trakcie poszukiwań domu, ogród był jedną z ważniejszych kwestii podczas dokonywania wyboru (zresztą ten wpis powstał zaraz po tym, jak znalazłam już nasz dom, tylko cały czas nie był on jeszcze formalnie nasz). Od jakiegoś czasu marzyłam, aby mieć kawałek ziemi. Taki stan chyba przychodzi z wiekiem. Chciałam, żeby ogród pasował do naszego starego domu, miał w sobie to coś. Pewnie zdążyliście się już zorientować, że z natury jestem trochę romantyczką i marzył mi się taki zaczarowany zakątek jak w powieściach Jane Austen. Oczywiście oczami wyobraźni widziałam już te wszystkie pięknie wypielęgnowane rabaty, romantyczne zakątki i bujną roślinność, która cieszy oko podczas relaksu w ogrodzie. Oczywiście w moich wyobrażeniach nie istniały takie rzeczy jak komary gryzące w cztery litery, kiedy w pocie czoła z ogromnym zapałem wyrywam kolejne chwasty, które jakże bujnie porosły coś, co kiedyś nazywało się rabatą! Mimo porzuconych złudzeń o magicznym ogrodzie, który sam się pielęgnuje, muszę przyznać, że nie zawiodłam się na naszym starym ogrodzie. Lubię go, a nawet bardziej niż lubię. Strasznie się cieszę, że w tym roku mogę go dokładnie obserwować, poznawać, uczyć się go i odkrywać w nim coraz to nowe roślinki. Zapraszam na moją majówkę w starym ogrodzie, czyli “krótką” relację zdjęciową z pierwszych prób ogarnięcia nieposkromionego, bujnego zielska 🙂

W zasadzie to nasz pierwszy pełen rok razem, gdy mogę obserwować cały jego cykl rozwojowy. Od momentu, kiedy wygląda bardzo mizernie zaraz po zimie, aż do pełnego rozkwitu wiosną i latem. Obserwując go, niektóre rzeczy przestają być dla mnie zagadką. Mimo że dom kupiliśmy w zeszłym roku, to klucze i możliwość użytkowania terenu otrzymaliśmy dopiero w lipcu. Ogród był wtedy w pełnym rozkwicie. Był dla mnie zupełną tajemnicą. Nie ruszaliśmy go w zasadzie, bojąc się, że nie rozpoznamy chwasta od kwiatu, który na przykład już przekwitł. Przez to nasz ogród w lipcu prezentował się tak:

Czy wiecie może jak nazywają się te fioletowe kwiatki? Czy to funkia (hosta)?

Jak widzicie, zupełnie zarósł! Żal mi go było. To wtedy też ostatecznie przegraliśmy walkę z mchem. Zjadł nam ogród. Obiecałam sobie, że w przyszłego roku będę powoli „bawić” się moim ogrodem. Wtedy też kupiłam całą stertę literatury fachowej, chcą go poznawać, uczyć się go.
W lipcu ogród był już w pełni rozwinięty, a niektóre rzeczy już przekwitły. W tym roku bacznie go obserwuję. I już wiem, gdzie po zimie pojawią się pierwsze krokusy, hiacynty, w którym miejscu pojawią się tulipany, a gdzie kwitną konwalie.

Majówka w starym ogrodzie

Tak jak pisałam w poprzednim wpisie majówka to dla nas czas świętowania urodzin córeczki. Nadszedł dla nas ten długo wyczekiwany moment, kiedy do naszego ogrodu mogliśmy zaprosić całą rodzinę. Nie wszyscy widzieli na żywo nasz dom czy ogród. Trochę stresował mnie ten moment. Czy spodoba im się ten dom i ogród? Jak się później przekonałam, słusznie się stresowałam. Nie wszystkim się, a ja usłyszałam kilka cierpkich uwag na temat stanu dachu, czy mdłej sypialni (nad której wystrojem pracowałam naprawdę długo)! Nauczyłam się jednak, że stare domy są specyficzne i wymagają wytrawnych odbiorców a Ci, którzy podążają za nowoczesnymi rozwiązaniami, doradzą w przypadku takiego domu tylko jedno: do zburzenia. Niemniej było mi przykro. Może niepotrzebnie pytałam: Jak Wam się podoba? Może warto było spuścić na wszystko zasłonę milczenia?

Ja jednak żyje tym remontem. Cieszę się nim ogromne (no może nie kosztami) i dostrzegam, jak bardzo zmienił się nasz dom, podczas jego trwania. Wiem, jak wiele pracy włożyliśmy, żeby wyglądał on tak jak teraz. Wiem ze wiele jeszcze przed nami. Nie mogę na niego patrzeć inaczej niż z zachwytem. Choć te małe szpileczki bolą, bo przecież każdy ma prawo do swojego zdania, to ja i tak się cieszę. A największą przyjemność sprawiła mi mama mojego męża, która nie przepada za starymi domami, a mimo to oglądała nasz dom z takim entuzjazmem i zapałem, stwierdzając na końcu: „Podoba mi się!!

To była specyficzna impreza.  Dom jeszcze w remoncie, nie ma kuchni, AGD, czy nawet bieżącej wody w domu (3 łazienki w remoncie bez żadnej umywalki). A mimo to zapamiętam ją na długo!

Zanim jednak zorganizowaliśmy imprezę, trzeba było choć trochę ogarnąć ogród.

Nauczona zeszłorocznymi doświadczeniami obiecałam sobie, że w tym roku szczególnie zadbam o ogród! Zależało mi na tym, żebym TO JA, a nie mój mąż weekendowo, w każdej wolnej chwili, mogła podciąć trawę. Wiecie, jak jest z facetami i czasem doprosić się nie można o podcięcie trawy, a koszenie trawnika urasta do rangi wielkiego wydarzenia (oczywiście na cosobotnie koszenie trawnika przez mojego męża przyjdzie jeszcze czas, bo przecież jeszcze tam nie mieszkamy i na razie czysto hipotetycznie zakładam, że nie będę się mogła o nie doprosić).

Po starym właścicielu odziedziczyliśmy starą spalinową kosiarkę. Za nic nie chciałam jej ruszyć! Niech to będzie zabawka męża. Ja chciałam coś lekkiego, poręcznego. Coś, co będę mogła używać, kiedy chcę do wypielęgnowania trawnika pomiędzy rabatami. Coś, co nie będzie potrzebowało splątanego kabla i nie będę musiała się brudzić, wlewając do niego olej, czy benzynę. Nowa „zabawka” spełniała wszystkie moje założenia i tak ochoczo w dzień przed imprezą zabraliśmy się za koszenie. On swoją starą spalinową, okropną kosiarką a ja moim „cacuszkiem”:

Jak się pewnie domyślacie, nie cieszyłam się nowym sprzętem długo. Ledwo go zobaczył, to już zaczął krzyczeć:
Daj na chwilę! Ja tu tylko przy kolumnach skoszę!
I tak kosił i kosił :) Ważne, że w tygodniu, kiedy on jest w pracy, ja mogę być niezależna. Nie muszę czekać na starą rozwalającą się kosiarkę, tylko mogę pielęgnować nasz trawnik, kiedy chcę! Na tym mi zależało!
Zawsze myślałam, że takie podkaszarki mają taki mały drucik i nim koszą a tu niespodzianka. Ta ma nożyki plastikowe. I to takie, że jak trafia na kamień, to nic się z nimi nie dzieje!
Nasza solenizantka z tatą czekają na gości i rozpalają grilla. Naszą zeszłoroczną majówkę z nowym grillem Webera opisałam tutaj: Sztuka grillowania! Nie mogę uwierzyć, że w dniu urodzin Lusi w tym roku był upał 28 stopni, a w zeszłym było załamanie pogody 10 stopni i deszcz!

Trudne wybory

Pięknie jest na tej naszej wsi. Już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie przeprowadzimy się do naszego nowego/starego domu. Czekają nas jednak bardzo trudne wybory. To szóste urodziny Lusi, a to oznacza, że wkrótce będziemy musieli wybrać szkołę podstawową. Nadal się zastanawiamy, co zrobić? Czy posłać córkę do szkoły na wsi, czy dowozić ją 50 minut do szkoły, którą ukończyła ja i mój tata? Znam ją dobrze, wiem, że ma wysoki poziom. Sama się do niej przeniosłam w czwartej klasie, gdyż w mojej poprzedniej podstawówce miałam samie szóstki i rodzice stwierdzili, że już nic tam nie osiągnę. Zmienili mi szkołę na trochę oddaloną od domu, ale taką, w której zamiast szóstek miałam tróje. Kompletnie nie wiem co zrobić? Kiedy zapiszę ją do szkoły na wsi, straci kontakt ze swoimi koleżankami, które pewnie trafią do szkoły w Warszawie. A może przenieść dzieci na wieś i jak będą starsze (tak jak ja w 4 klasie) zapisać ich do mojej starej podstawówki. Mam ogromny dylemat, doradzicie coś?

Tajemniczy ogród

Nasz ogród cały czas miejscami stanowi dla mnie tajemnicę. Cierpliwie czekam, kiedy niektóre rzeczy zakwitną, abym mogła je rozpoznać. Może Wy mi pomożecie odgadnąć niektóre rośliny na zdjęciach poniżej?
Ostatnio poprzez jedną z grup ogrodniczych na fb dowiedziałam się ta specyficzna roślina na dole, która wydziela dość intensywny zapach to Bodziszek! Tak właśnie sobie radzę, gdy trudno mi rozpoznać jakąś roślinę!
Dzisiaj udało mi  się rozpoznać zdjęcie po prawej, czyli Funkie, ale tylko dlatego, że na potrzeby posta wróciłam się do zdjęć z zeszłego roku i zobaczyłam, że wkrótce będzie mieć fioletowe kwiatki.
Zdjęcie po lewej to hortensja a po prawej to jakaś roślina pienna, która jesienią ma owoce w postaci czerwonych kuleczek.

Pierwsze kadry z jadalni

Impreza urodzinowa Lusi to też dobry moment żeby wykończyć wreszcie jadalnię! Nauczeni doświadczeniami z zeszłego roku chcieliśmy mieć alternatywę, gdyby padało. Oczywiście nie wyrobiliśmy się z całością, ale udało nam się postawić witryny (goście pomogli nam postawić te wyższe), stół czy biureczko od Borcas! W razie jakby padało mieliśmy gdzie się skryć! Już w przyszłym tygodniu (najprawdopodobniej w poniedziałek) zapraszam Was na wpis w którym szczegółowo opiszę Wam moje plany aranżacji jadalni, dobór dodatków, kolorystykę i wielkie marzenie, jakie wkrótce zamierzam spełnić.
Ciekawi? Mam nadzieję, że zaciekawiam Was choć trochę. Już teraz gorąco zapraszam Was na ten wpis. Póki co, czeka na Was jeszcze jedna niespodzianka, w postaci energetycznego DIY, które stanowi mocny akcent kolorystyczny w salonie. Czy moi obserwatorzy na Instagramie domyślają się o co chodzi? Obiecuję rozwiać tajemnicę jeszcze w tym tygodniu 🙂
w starym ogrodzie

Related Posts