Pierwszego kwietnia w prima aprilis miałam okazję uczestniczyć w niezwykłym spotkaniu. Spotkaniu które sprawiło, że podświadomie na podniebieniu czują niebiańskie smaki. Smak jest bardzo ważny w moim życiu. Lubię gotować. Jestem fanką wszelkich programów kulinarnych typu Master Chef, Top Chef czy Hell’s Kitchen. Lubię poznawać nowe smaki i uczyć się nowych potraw. Dzięki zaproszeniu na kolację w gronie blogerskim mogłam wreszcie przełamać się i zjeść coś co od dawna wpisałam na listę dań, których nie jem. Kolacja odbyła się w restauracji Żurawina. To było naprawdę fajne, niezobowiązujące spotkanie z warszawskimi blogerkami wnętrzarskimi: Olą z Apetycznego Wnętrza, Magdą z WnętrzaZewnętrza oraz Ola z Fluel. Mogłyśmy bez przeszkód poplotkować o naszych planach i obecnych projektach i jeszcze lepiej się poznać. Na kolację w wspólnym gronie zaprosił nas przewodnik GoOut. Z tym tatarem wiąże się ciekawa historia. Po pierwsze nie jadam tatara. Nie lubię. A właściwie nigdy go nie próbowałam i z założenia wyrzuciłam go z mojego jadłospisu. Nie wiem jak to się stało, najprawdopodobniej z oszołomienia, zamówiłam coś co w karcie nazywało się “mięsem siekanym” i spodziewałam się…no właśnie nie wiem czego się spodziewałam, bo gdy na stół dotarł tatar zdębiałam. Zjadłam i co najważniejsze bardzo mi smakowało. Jak na pierwszy raz obeszło się bez nieprzyjemnych doznań. Eksperyment z tatarem sprawił, że odechciało mi się już poznawać nowych smaków i postawiłam na bezpieczne dania (a miałam ochotę na mule). Mój halibut na szparagach w szynce parmeńskiej i gnocchi dopieścił moje podniebienie tak, że nawet nie zakosztowałam deseru. Dawno nie jadłam takich pyszności. Zamiast płacić za całość kolacji wystarczyło użyć bonów, aby znacząco zmniejszyć wielkość rachunku. Na tym właśnie polega ten przewodnik. Są w nim kupony, które powodują, że idąc z drugą osobą do restauracji za drugie danie główne płacimy tylko złotówkę.
Kolacja z GoOut
730
previous post