Winna Wam jestem wyjaśnienie za tak długą nieobecność. Jest one proste: Byłam w szoku! A poważnie to próbowałam przystosować się do nowej sytuacji a mianowicie wkrótce mającej się powiększyć rodziny Proces przystosowywania był wieloetapowy. Etap 1. Samoakceptacja i rozwój osobisty. W pierwszym momencie postanowiłam zrobić wszystko to na co brakowało mi czasu, o czym marzyłam. Uważałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, to już długo, nie będę mogła sobie na to pozwolić. Zapisałam się na kurs projektowania wnętrz. Pod koniec roku miałam już dyplom w ręku. W między czasie odwiedziłam też Łódź design festiwal z którego przywiozłam masę inspiracji i pomysłów do zgłębienia. Oczywiście mimo, że była pisana na bieżąco relacja nie została umieszczona na blogu. Teraz to musztarda po obiedzie. Powiem tylko, że nie mniejsze wrażenie niż sama wystawa zrobiły na mnie same wnętrza i bryła budynku w którym były eksponowane. Etap 1 – nie zakończony. Brak prawa jazdy! Etap 2. Wicie gniazdka, czyli nieprzespane noce i głowa boląca od nadmiaru pomysłów. Ten etap przyszedł mi wyjątkowo łatwo. Zainspirowana pomysłami z kursu oraz długo odkładanymi inwestycjami postanowiłam przystosować nasze mieszkanko do zwiększonej ilości domowników. Główny obszar działania: salon. Był on dotąd całkowicie nijaki i nieprzystosowany do wypoczynku. Białe ściany. Stół z krzesłami. Brak kanapy/narożnika. Brak miejsca do przyjmowania gości. Bak charakteru. Wstyd się przyznać, że dotąd odkładałam jego organizację skoro tak interesuję się wystrojem wnętrz innych. Ale jak to się mówi: szewc bez butów chodzi. Nowy potomek zmobilizował nas do zmian…dotąd centrum domowego ogniska znajdowała się w sypialni…tam tez mieliśmy telewizor, i tam korzystaliśmy z laptopów. Wyobraźcie sobie sen w pomieszczeniu w którym przez kilka godzin działały jednoczenie dwa laptopy i telewizor…niewielkim pomieszczeniu. To trzeba było to zmienić skoro w miejscu telewizora miało stanąć łóżeczko. Telewizor wyleciał do salonu. Pod koniec roku dostaliśmy niespodziewany prezent na Święta a mianowicie długo wyczekiwany komplet wypoczynkowy pojawił się w sklepie w wymarzonym kolorze i w niezwykle atrakcyjnej cenie. Z tym kompletem relaksacyjnym wiąże się pewna historia. Pierwszy raz zobaczyłam go w kwietniu/ maju 2011 gdy pojechałam do centrum Jupiter. Był w kolorze ciemnego brązu (prawie czarny) a mimo wszystko się nad nim zastanawialiśmy. Miałam już nawet zmienić koncepcję salonu, jego kolorystykę, ale okazało się, że jeden z foteli jest uszkodzony (nie rozkłada się). Pamiętam, że było to zaraz przed weekendem majowym i panowie sprzedający te meble mieli zapytać się czy istnieje możliwość sprowadzenia części z Krakowa. Potem sprawa się rozmyła bo ani my do nich ani oni do nas się nie odezwali. Nadal szukaliśmy czegoś do siedzenia do salonu. Chcieliśmy żeby pasowało do naszej koncepcji domu, niekoniecznie nowoczesnego, z różnymi sentymentalnymi elementami, gdzieniegdzie retro. Powiem tylko na marginesie, że znalezienie czegoś co jednocześnie jest ładne, nie nowoczesne i w rozsądnej cenie jest naprawdę dużym wyzwaniem. Drugie spotkanie z tymi meblami mieliśmy latem tego roku, gdy z bratową wybrałyśmy się znów do centrum Jupiter, tym razem w celu zamówienia przez nią mebli Vox. Ona w zaawansowanej ciąży a ja w ciąży nieujawnionej nikomu Usiadła na fotelu, wyciągnęła nogi i zawyrokowała: “idealny do karmienia”. I to chyba przekonało mnie do tego, żeby zrezygnować z wszelkich narożników nawet najbardziej wygodnych. Problemem był kolor. Właśnie taki jak na zdjęciu. Nie do końca wpasowujący się w moje gusta. Tego samego dnia po pracy pojechał je zobaczyć mój mąż, ale gdy wrócił dzień później z pieniążkami, mebli już nie było. Pozostał niedosyt. Byliśmy jednak w stałym kontakcie z ich sprzedawcami. I wreszcie 14 grudnia ok 14 zadzwonili do mojego męża, że w bardzo atrakcyjnej cenie zostały sprowadzone 3 komplety, w tym jeden w naszym wymarzonym, jasnym kolorze. Gnałam tam jak na złamanie karku z drugiego końca miasta. Na ostatniej prostej, mimo, że mi brzuszek ciążył nawet podbiegałam. Opłaciło się bo dotarłam do sklepu najszybciej (oprócz nas było zawiadomionych jeszcze 3 osoby czekające na takie komplety, które też już jechały do sklepu). Wyobraźcie sobie komizm sytuacji: zdyszana, spocona z brzuszkiem, dopadły mnie hormony i jak je zobaczyłam nieźle się wzruszyłam. Sprzedawców wmurowało, ale zaraz zaczęła się akcja ratunkowa Buzie nieco im się pozamykały, gdy wyjaśniłam, że to przez hormony a poza tym tyle na nie czekałam. I oto dostaliśmy na Święta nieoczekiwany prezent od losu. Etap 2 – nie zakończony. Brak szafki stojącej pod telewizorem! Obecnie w realizacji u stolarza. Stolika kawowego. Lampy stojącej. Etap 3. Wyprawka i szaleństwo zakupowe. Wprawdzie etap drugi i trzeci wzajemnie się przenikały, bo zakupy związane z wystrojem mieszkania często wiązały się z zakupem masakrycznej ilości ubranek i gadżetów dla dziecka. To że, jestem zakupoholiczką wiem nie od dziś, ale patrząc na to co się ze mną działo można się było przerazić! Tak będąc samokrytycznym: zdrowy rozsądek mnie opuścił. Ale teraz już się trochę opanowałam, a za każdym razem, gdy widzę dziecięce ubranka mówię sobie: “mam już wszystko, jestem przygotowana” i mogę się jedynie skusić na jakieś cudeńko lub mega okazję. Coś w tym jest, że przyjście na świat pierwszego dziecka często wywołuje spustoszenie w umysłach matek i nie mogą one się powstrzymać aby nie zapewnić potomkowi tego co najlepsze. Efekt debet na koncie i ogromne wyrzuty sumienia. A strategiczne zakupy jak np. łóżeczko nadal przed nami. Dużo też czytałam blogów i opinii zamieszczanych na forach dotyczących macierzyństwa i tak oto trafiłam w dwa miejsca, które sprawiły że zapałałam miłością do pieluszek wielorazowych. Pierwsze miejsce to forum: http://chusty.info na którym tutaj mamy pieluszkujące pokazują swoje skarby. Z kolei na bazarku pieluszkowym można zaopatrzyć się w śliczne pieluszki. Drugim miejscem jest blog Madzi http://pieluszkomania.blogspot.com/, która pokazała mi, że nie muszę wydawać na pieluszki fortuny a mogę je zrobić sama. Zanim urodziła śliczną córeczkę wymieniałyśmy się mailami w których spokojnie tłumaczyła mi w co muszę się zaopatrzyć, aby uszyć swoją pierwszą pieluszkę. Od słowa do słowa powoli przekonywała mnie do pieluszkowania wielorazowego. Przyznam się szczerze, że nadal ten pomysł wywołuje uśmiechy na twarzach pozostałych członków rodziny. Zobaczymy jak będzie. Warto spróbować. Na razie w wielkich bólach uszyłam dwie pieluszki. Jedna to najprostsza formowanka (czyli jak mówi mój mąż sraluch) służąca jako wkład chłonny do otulacza. Druga to właśnie otulacz. Uszyty z dwóch polarków a w środku warstwy wodoodpornej ma za zadanie zatrzymać wszystko co przepuści formowanka. Nie sugerujcie się rozmiarami bo otulacz zrobiłam w rozmiarze S a formowankę w L. Etap 3 – nie zakończony. Brak łóżeczka, wanienki, przewijaka. Tyle u mnie. Mam nadzieję , że wreszcie wprowadzę jakąś systematyczność w pisaniu w końcu na brak czasu nie powinnam narzekać. Ale to tak się mówi. Wierzcie mi, tyle rzeczy sobie obiecywałam, że zrobię “jak już będę w ciąży” a prawda jest taka, że ciągle gdzieś gonię. Pozdrawiam wszystkich, których choć trochę ucieszy fakt, że znów piszę.
Czego to człowiek nie wymyśli?
1,1K
previous post