Jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję…

by Kasia Bobocińska

Tak się akurat złożyło, że od piątku mam ostatni w tym roku, siedmiodniowy urlop. Bardzo się z niego ucieszyłam, bo roboty mam, co niemiara. W weekend zajęłam się oskrobywaniem z farby szafek – białej (o której już wspominałam), oraz dwóch nowych nabytków wylicytowanych na Allegro. O ile biała szafeczka pięknieje z każdą minutą poświęconą na jej renowacje, to te zakupione przez Internet mocno mnie rozczarowały. Jak to często bywa z zakupami tego typu, stan rzeczywisty mocno odbiegał od tego przedstawionego na zdjęciach przez sprzedającego. Nie wiem czy coś z nich będzie, bo jedna jest mocno spróchniała a druga wypaczona. Mój mąż załamał ręce jak je zobaczył.

Ten otwór po prawej stronie na zdjęciach wyglądał dość niewinnie. Okazało się że jest dość spory a szafka od niego jest pęknięta wzdłuż. Muszę pilnować mojej szafki bo mąż zapowiedział że przeznaczy ją na opał a ja mam plan jej uzdrowienia. Zobaczymy co z tego wyjdzie. W niedzielę wreszcie spotkałam się z tynkarzami. Ceny za metr nie podali, bo muszą to przemyśleć. Ogólnie byli zniechęceni warunkami do pracy – 4 piętro, bez windy, bez miejsca na wysypanie piasku (na ulicy zrobić tego nie mogą), bez miejsca na składowanie materiałów. Bardzo sympatyczni panowie w końcu stwierdzili, że będą pracować na gotowej zaprawie, ale ich betoniarka jest za duża żeby „wtaskać” ją na 4 piętro. Powiedzieli, że warunkiem koniecznym żeby rozpoczęli pracę od grudnia jest załatwienie przeze mnie małej betoniarki (takiej 50l?). Pomimo ze sprawa jest niepewna jestem zadowolona, bo bardzo mi panowie (firma to ojciec i syn) przypadli do gustu i naprawdę przejęli się moją sytuacją. Muszę szybko skądś skombinować betoniarkę i wreszcie robota ruszy! Naładowana niesamowitą energią po rozmowie z tynkarzami wzięłam się za skuwanie tynku. Mąż w pracy a ja od samego rana zasuwam z młotkiem i przycinakiem. Na śniadanie bułka i kefir i znów do roboty. Tak się zagalopowałam w pracy, że o mały włos a spóźniłabym się na pociąg, którym wracam do domu (rodziców). Biegnę, więc zdyszana i wpadam do ostatniego przedziału. Jakie było moje zdziwienie, że było tam jeszcze jedno wolne miejsce (w innych przedziałach ludzie stali, ścisk był w ogóle niesamowity a w tym ostatnim przedziale może 5 facetów i to jedno wolne siedzisko). Proszę wiec pana, który zajmował je torbą, żeby je zwolnił a on na to: „Skoro Pani nalega,…ale na Wschodniej wsiada mój kumpel, w ciąży”. Zbyłam to uśmiechem i dziarsko zasiadłam. Na następnej stacji do przedziału wsiadło jeszcze 5 panów i grzecznie przywitali się z poprzednimi. Zaczynam myśleć, że coś jest nie tak, ale twardo siedzę. Na wspomnianej Wschodniej weszli kolejni znajomi tych panów, co już ze mną siedzieli, wszyscy sporo po 40. Zabrali się do rzeczy. Wykręcili świetlówki…zapadł półmrok. Wyciągnęli papierosy. Każdy odpalając papieroska już sięgał za pazuchę po butelkę wódki. Prawie każdy miał swoją. Na stół wjechały śledzie. Myślę sobie trzeba zwiewać, ale jak …nigdzie nie ma miejsca…wszędzie ścisk. Siedzę. Zamykam oczy żeby zapomnieli o mojej obecności. Nie trzeba było długo czekać jak ktoś się mną zainteresował. Całe szczęście był to staruszek, który dopiero wsiadł do pociągu. Myślę sobie ktoś też trafił przypadkiem do tego przedziału jak ja i uśmiecham się. Dziadek wyciąga spod płaszcza butelkę żołądkowej i ciągnie z gwinta. No nie, to już wygląda groteskowo. Myślę sobie oby dotrwać do swojej stacji, już niedługo. Jednak dziadek postanowił nawiązać ze mną konwersację: „Razi panią to, co?” „Mówię mu że przez przypadek tu trafiłam i czy tu jest tak zawsze i dlaczego wszyscy się znają” a on mi na to: „Ja to od 40 lat jak jeżdżę pociągami i to tylko w tym przedziale. Każdy po robocie wraca nim do domu to się chłopy znają. Wie pani jak my go nazywamy? To znaczy kiedyś tak nazywaliśmy teraz to nie wiem jak wy młodzi ….- bydlęcym!” Tu dziadek zaśmiał się rozsiewając w całej okazałości mi prosto w twarz niezaciekawy odór z buzi. Nie przejmując się moją speszoną miną ciągnął: „Pani to o życiu nic nie wie. Taka młoda, urzędniczka pewnie…my tu chłopy, robotnicy codziennie tak odreagowujemy…” A we mnie obudził się mały diablik…skoro kułam tynki przez cały dzień to jaki ze mnie urzędnik i mówię…”Pan to się na ludziach nie zna bo tak się składa, że dziś cały dzień kułam tynki” i tu z dumą pokazałam swoje białe paznokcie, które niestety nie dokładnie się domyły z tynku. Jak się okazało naszej rozmowie przysłuchiwało się jeszcze kilku panów (nic dziwnego skoro byłam jedyną kobietą w przedziale a pewnie płeć piękna bardzo rzadko tu bywa, więc stanowi nie lada atrakcję), którzy stwierdzili, że równa ze mnie babka i wypiją moje zdrowie. Dziadek trochę zbity z tropu powiedział: „Niech się Pani nie obrazi, że to powiem, ale Pani jest… Pani jest taka… nieupierdliwa!” Zaśmiałam się i mówię: „Rozumiem że to był komplement?!”. Niestety musiałam opuścić swój wesoły wagon, bo pociąg wjechał na moją stację. Gdy wychodziłam żegnały mnie wesołe mordy moich robotników i nieprzychylne spojrzenia bab, które nie odważyły się wejść do tego przedziału i całą drogę stały z nosem przyklejonym do szyby (zapewne zastanawiając się, co ja tam robię i pewnie dochodząc do wniosku, że jestem jakąś wulgarną dziewczynichą!) Na pocieszenie po dniu w kurzu zdjęcia kilku wnętrz znalezionych w necie:


Related Posts